Recenzja filmu

Bad Boys for Life (2020)
Adil El Arbi
Bilall Fallah
Will Smith
Martin Lawrence

Old Boys

Estetyczny klucz, dzięki któremu całość wygląda jak mokry sen pirotechnika, to zarazem największe błogosławieństwo i przekleństwo filmu. Belgowie Adil El-Arbioraz Bilall Fallah wracają do
Old Boys
"Bad Boys For Life" to, mówiąc najoględniej, film wypełniający egzystencjalną pustkę pod nieobecność "Szybkich i wściekłych" – stroboskopowe mordobicie, jeden wielki wyścig na tle rozjarzonego neonami Miami oraz wykrzyczana z entuzjazmem pochwała rodziny jako moralnego kompasu. Słowem, film na tyle samoświadomy, by zamknąć wszystkie te atrakcje w ironicznym nawiasie. I na tyle konserwatywny, by ukryć pod zwałami gagów najciekawszą historię – tę o nieuregulowanych rachunkach z przeszłości oraz niedoborze wapnia w kościach. 


Jasne, funkcjonariusze policji Marcus Burnett (Martin Lawrence) i Mike Lowery (Will Smith) wiedzą, że słońce już zachodzi. Ten pierwszy wie nawet trochę lepiej, wygląda jak dmuchana pufa, narzeka na ból w krzyżu i bezustannie suszy głowę gibkiemu partnerowi. Ten drugi niby wciąż gania bandziorów po ulicach i składa obietnice nieśmiertelności, ale widać gołym okiem, że najlepsze lata ma już za sobą. Kiedy los ustawia ich na kursie kolizyjnym z piekielną meksykańską familią – wznoszącą modły do bogini śmierci kobietą mafii (Kate del Castillo) oraz jej toczącym pianę z ust synalkiem (Jacob Scipio) – chłopaki podwijają mankiety i ruszają do akcji. W ramach sztafety pokoleń z pomocą przypływa narybek sił mundurowych – uzbrojona w najnowocześniejszą szpiegowską technologię i wystylizowana niczym gwiazdy Instagrama młodzież (Vanessa Hudgens jako przegięta Action Woman (TM) jest praktycznie gotowa do miniaturyzacji, zafoliowania i sprzedaży w licencjonowanych sklepach). Sedno zabawy się jednak nie zmienia: jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to analogowo.

Estetyczny klucz, dzięki któremu całość wygląda jak mokry sen pirotechnika, to zarazem największe błogosławieństwo i przekleństwo filmu. Belgowie Adil El-Arbi oraz Bilall Fallah wracają do historii, która powstała pod batutą faceta z burzą ognia w makówce. Można go nie cenić i wyśmiewać, ale Michael Bay to reżyser obdarzony autorską wyobraźnią – spowolnione ujęcia z żabiej perspektywy, dzikie i nieuzasadnione panoramy oraz epileptyczny montaż składają się na rozpoznawalny język kina. Twórcy nowej odsłony czerpią z tego stylu, zanurzają się w nim i próbują go markować, lecz w najlepszym wypadku wychodzi im niezgrabny hołd. Wygrywają wtedy, gdy opowiadają po swojemu – choćby w baletowych scenach akcji, w których bez trudu zacierają granicę między magią z komputera a popisami kaskaderskich mistrzów. Slapstickowa energia filmu napędza zarówno ekranową jatkę (film, dzięki Bogu, zachował kategorię wiekową R), jak i dynamikę relacji bohaterów. I choć dwa żarty na krzyż powtarzane są tutaj do upadłego, a tytułowa fraza wdrukuje się w Waszą podświadomość, chemia pomiędzy Smithem a Lawrence'em wciąż przyciąga do ekranu. Zwłaszcza gdy panowie, być może w autotematycznym geście, streszczają nam swoją karierę – w równolegle montowanej scenie Marcus rozkłada się wygodnie na fotelu z piwkiem, podczas gdy Mike, w jedwabnym garniaku, zadaje szyku na mieście. 


Oczywiście, im bliżej finału, tym wyraźniej zamienia się to wszystko w kapitalizację odsetek od każdego blockbustera, jaki widzieliśmy w ostatniej dekadzie. Fan-service staje się męczący, dziury logiczne pochłaniają całe wątki, na horyzoncie majaczą potencjalne sequele i spin-offy. "Jak w telenoweli!" – podsumowuje te scenariopisarskie hopsztosy jeden z bohaterów. I trafia w dziesiątkę, zbyt wiele łączy "Bad Boys for Life" z popularną telewizyjną formą. Nie chodzi nawet o rozwiązania fabularne, które zamieniają poprzednie filmy Baya w "Ulissesa" tego świata, ale o otwarte, serialowe zakończenie – sugerujące, że być może Mike i Marcus nie wystrzelili jeszcze ostatniego pocisku, nie rzucili ostatnim sucharem. Chciałem tylko przypomnieć, że tak jak żartowanie z felerów filmu nie sprawia, że felery znikają, tak i autoironia – zwłaszcza w Hollywood – bywa wyrazem cynizmu.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones